Copyright © Przystań Ruchu

ARTYKUŁY w prasie


PSYCHOLOGIA - DKRYWAMY CHOREOTERAPIĘ

Najtrudniej zatańczyć siebie

    Tekst: HANNA SAMSON

Tu nie powtarza się cudzych kroków, lecz szuka własnych. Nie podąża za mistrzem, lecz budzi wewnętrzną tancerkę. Jest w każdej z nas, tylko czasem śpi ukryta za murem lęków, zahamowań, kompleksów. Na Warsztatach Tańca Współczesnego w Poznaniu są zajęcia, które burzą ten mur. Choreoterapia to metoda leczenia duszy. Tańczysz i w ruchu odnajdujesz szczęście

Całe miasto roztańczone, mam wrażenie, że wszyscy się znają, choć to niemożliwe. Na warsztaty tańca, od ośmiu już lat organizowane przez Ewę Wy­cichowską, dyrektorkę Polskie­go Teatru Tańca w Poznaniu, przyjechało ponad 1600 uczest­ników i 39 nauczycieli z całego świata. Oprócz funky jazzu, fla­menco, modern dance czy afro coraz większą popularnością cieszy się choreoterapia. Może brać w niej udział każdy bez względu na wiek, figurę, do­świadczenie. Ponad trzystu chętnych, wśród nich są nasto­latki i kobiety po pięćdziesiąt­ce, z trudem mieści się w sie­demnastu grupach. Czego tu szukają? - Chcą lepiej poznać siebie i swoje emocje, uwolnić się od napięć, poprawić kontak­ty z innymi - mówi Ewa Wyci­chowska. - Chcą przezwyciężyćkompleksy i ograniczenia. Ta­niec budzi optymizm, uczy re­laksacji, spontaniczności. Moż­na wytańczyć z siebie lęki, smu­tek. Ludzie zmieniają się w tań­cu, nawet gdy o tym nie wiedzą. Odnajdują własny styl, który jest piękny, bo naturalny. Kie­dyś taniec był częścią życia, dziśmusimy sami się do niego do­kopać, by poczuć własny rytm i wspólny puls grupy.

Jak pięknie być sobą

Przyjechałam tylko na ostatnie dwa dni warsztatów. Idąc roz­tańczonym korytarzem szkoły baletowej, czuję się jak intruz, jak przybysz z innego świata. W dodatku grupa Judith Bun­ney, amerykańskiej choreotera­peutki, która od kilku lat przy­jeżdża do Poznania, broni się przed obcymi. Gdy w końcu zga­dzają się, bym spędziła z nimi kilka godzin, robią to tak, jakby dawali mi niezwykły prezent. Wkrótce zrozumiem dlaczego. Tu odbywa się misterium zdję­cia masek i odsłonięcia siebie. Taki akt wymaga zaufania, może się zdarzyć tylko tam, gdzie ludzie czują się naprawdę bez­piecznie. Ale najpierw rozgrzew­ka. Każdy po kolei jest prowa­dzącym, nadaje grupie własny ruch, reszta podąża za jego im­prowizacją. Tę zabawę znamy z dzieciństwa, w różnych odmia­nach pojawiała się na podwór­kach, ktoś jest panem, ktoś jest cieniem, ktoś jest panią, a ktoś lustrem, ale tu wygląda to ina­czej. - Jak to możliwe, że macie tyle pomysłów, czy wcześniej to sobie planujecie i ćwiczycie? - py­tam podczas przerwy. - Skądże. Tańczymy spontanicznie - odpo­wiadają. - Taniec jest w tobie. Musisz tylko posłuchać siebie ­ dopowiada Judith. Na jej zaję­ciach nie ma nauki kroków ani technik. Nie narzuca się stylu tań­ca, uczestnicy poznają różne moż­liwości ekspresji, czerpią od sie­bie nawzajem, a wszystko po to, by doskonalić własny taniec, roz­wijać indywidualny styl. Każdy jest inny i ma prawo taki być. Najważniejsze, żeby umiał wyra­zić siebie, pokazać swoje uczucia. Czy próbowałaś kiedyś porozu­mieć się z kimś bez słów? Tu bez słów odbywają się całe rozmowy. Gdy przestajemy się skupiać na swoich lękach, otwieramy się na innych. Odbieramy czyjś ruch i uczucia, które on wyraża, uczy­my się empatii. Dostrajamy się do siebie nawzajem, dajemy i bierze­my, opowiadamy komuś siebie i słuchamy jego. Nawiązuje się kontakt i porozumienie. Wszyst­kie zdarzenia są tu krystalicznie czyste, bo nikt nie zalewa ich po­tokiem słów. Są lustrem, w któ­rym przegląda się cała grupa. Zadziwiające, jak wiele można zo­baczyć, gdy ktoś tańczy. Czasem propozycja niewielkiej zmiany: żeby zamiast kluczyć i kluczyć, szybciej dojść do celu, żeby za­miast chodzić na czubkach pal­ców, mocniej stanąć na ziemi, prowadzi do wyjścia poza nasze nawyki, stereotypowe rozwiąza­nia od lat wiążące nam nogi.

Wielka radość

Grupa Beaty Mareckiej, specja­listki od terapii tańcem, która do Poznania przyjeżdża co roku z Wiednia, jest bardziej otwarta. Nie łączy jej wielka tajemnica, tylko wielka radość. Ale zanim się o tym przekonam, czuję się skrępowana. Jestem w parze z Elżbietą, mamy sobie przeka­zywać impulsy i reagować na nie odpowiednio do ich siły i miej­sca przyłożenia. Robimy to naj­pierw nieś miało, lekko dotyka­my swoich rąk i pleców, żeby nawet przypadkiem nie przekro­czyć granic przyzwoitości. Ale szybko, nadzwyczajnie szybko, przekraczamy granice konwen­cjonalnego dotyku, poznajemy ciało partnerki i własne, dajemy sobie nawzajem uwagę. Wcale nie jest łatwo zareagować ade­kwatnie do bodźca. Straciliśmy świadomość ciała, używamy go nawykowo. Nogi chodzą, ręce sa­me uderzają w klawisze kom­putera, a my myślimy o czymś innym. Teraz stajemy się świa­dome ruchu, rozpoznajemy na­pięcia mięśniowe, w których ulo­kował się stres, widzimy, gdzie kryją się lęki, a co wzbudza w nas agresję. Rozkładamy ruch na czynniki pierwsze, świadomie wprowadzamy zmiany, stopami mocno stajemy na ziemi, gestem wzmacniamy pewność siebie. Rozglądam się po sali. Te same twarze osób, które znam zaled­wie od godziny, a razem bawi­my się jak dzieci, cieszymy swo­ją bliskością, której nie psują żadne niepotrzebnie wypowie­dziane słowa.

Lecznicza dawka zachwytu

Na zajęciach Marii Skommer, która wykorzystuje terapię tań­cem w pracy z narkomanami, mamy zatańczyć swój pora­nek. Każda wstaje z łóżka, my­je się, ubiera, ale jakże inaczej to robimy. Jedne biegają ner­wowo, bo wstały za późno, inne robią wszystko powoli. Jedne są metodyczne, inne chaotyczne

Jeszcze inne nie mogą się na­dziwić, że wyglądają tak, jak wyglądają, i tysiącem zabiegów upiększających próbują ten stan zmienić. Tańczymy po kolei, każ­da ma swoje pięć minut, nie szkodzi, że wszyscy patrzą, te spojrzenia pełne zachwytu po­magają rozkwitać, choć więk­szość nie należy do osób, które lubią być w centrum uwagi. ­

Nie poznaję siebie - mówi Iwo­na, 22-letnia studentka ekono­mii. - Ludzi z mojego roku znam już trzy lata, a czuję się fatalnie, gdy wszyscy na mnie patrzą. A tu to lubię, niech patrzą, ja też chętnie patrzę na innych. Nie staram się już nikogo naślado­wać, pozwalam sobie tańczyć i coraz bardziej lubię siebie. To niezwykłe, jak ludzie potra­fią się pięknie poruszać. I to nie wtedy, gdy odtwarzają wyuczo­ny krok, ale gdy improwizują, słuchając muzyki i siebie. Gdy wyzwolą się ze skrępowania, gdy zapomną o tym, co na co dzień przygniata ich do ziemi.- Tu jestem kimś innym - mówi Jola, 44-letnia nauczycielka na­uczania początkowego. - Przy­jeżdżam tu co roku, to jest jak nałóg. Wciągnęłam w to moją 17 -letnią córkę. Nie chodzimy na te same zajęcia. Spotykamy się wieczorem w akademiku, a ona mówi: "Mamo, nigdy bym nie pomyślała, że jesteś taka fajna". Tu sama czuję się fajna. Pogodna, wesoła, swobodna. Może właśnie tu jestem sobą, a nie w domu czy w szkole? Może to przetrwa?- J a na pewno będę już inna, niż byłam - twierdzi 40-letnia Be­ata, kulturoznawca. - Dostałam tyle wsparcia od grupy, że z pew­nością wystarczy mi na cały rok. Gdy przychodzi moja kolej, tań­czę moje poranne grzebulstwo, zakończone nerwowym pośpie­chem. I śmieję się z siebie razem z innymi. A gdyby tak inaczej za­czynać dzień?

Jestem małym nasionkiem ukry­tym głęboko w ziemi. Powoli zie­mia ogrzewa się, rosnę, w końcu przebijam się na powierzchnię. Czuję na twarzy ciepłe promie­nie wiosennego słońca. Muzyka ożywia mnie coraz bardziej, prze­pełnia mnie radość istnienia, mo­je ciało wyraża ją we własnym rytmie, roztapiam się w nim, za­pominając, że wokół są ludzie. Kiedy otwieram oczy, czuję się jedną z nich, tak jak oni wyszłam ze swojej skorupki i rosnę na słońcu. A potem tańczymy i ska­czemy, szukamy własnego ruchu, tempa, skoku, po którym pada­my bezwładnie w ramiona anio­ła stróża. Moim aniołem jest Zuzanna Pędzich, choreoterapeutka z Warszawy, która na co dzień leczy tańcem neurotyków. To ostatnie zajęcia prowadzonej przez nią grupy. Czuję jej siłę, mogę iść na żywioł, gdy ona nade mną czuwa, nic mi się nie sta­nie. Tańczę w rytm muzyki, ro­bię te wszystkie baletowe kroki, które zawsze mnie pociągały, ale tylko czasem próbowałam je wykonać w domowym  zaciszu, szybkie pas między kuchnią a pokojem, teraz tańczę przy ludziach, a oni przy mnie tańczą, tańczy­my razem, wszyscy tańczymy sie­bie. Słuchamy swoich dziecięcych intuicji i podążamy za nimi. Po­tem ja jestem aniołem stróżem, bardzo chcę, żeby Zuzanna mogła poczuć się bezpiecznie, wiem, że uchronię ją przed wszystkim, przecież jestem jej aniołem stróżem. W końcu padamy wyczerpani. - Czy to nie dziwne, że człowiek płaci za to, żeby się zmę­czyć? - śmieje się 26-letnia Jola, anglistka. - Drugiego dnia my­ślałam, że nie zwlokę się z łóżka. Ale jaka to satysfakcja, gdy po­kona się samą siebie. - Jedni idą w góry, ja co roku tu zdobywam mój ośmiotysięcznik - śmieje się 42-letnia Ola, położna. - Żałuję, że kasa chorych za to nie pła­ci, że nie ma takich zajęć w po­radniach - mówi Lena, 21 lat, studentka prawa. - Dzięki nim wychodzimy ze stresów, nie wpa­damy w depresję.
Nie wpadnie w depresję ten, kto nazbierał tyle dobrych wrażeń. Od samego siebie i od innych. Pa­trzę, jak ludzie, podzieleni na grupki, przygotowują swój ostat­ni, pożegnalny taniec. Jako no­wicjuszka jestem z tego zada­nia zwolniona, choć teraz, gdy sztywność zniknęła, żal mi tak siedzieć z boku i tylko patrzeć. Cztery dziewczyny z pierwszej grupy tańczą, jakby ćwiczyły godzinami złożony układ wymagający współpracy i koordy­nacji. Potem druga grupa, wresz­cie trzecia, ta ostatnia włącza wszystkich do swojego tańca, mnie też zapraszają do koła. Bo kiedy już znajdzie się siebie, czło­wiek otwiera się na innych, bez lęku dzieli się sobą. Tańczę razem z nimi, cała staję się tańcem, czu­ję, że moje ciało i dusza to jedność, wiruję radośnie, nic mnie już nie krępuje, obudziłam swoją we­wnętrzną tancerkę, to wspaniałe uczucie.

    Dziękuję ci, Zuzanno. - HANNA SAMSON

Zuzanna Pędzich  •   Terapia Tańcem i Ruchem (DMT)  •   Warsztaty  •   Ruch Autentyczny  •   Kontakt  •   Linki